Już pierwsze zapowiedzi najnowszego Devil May Cry wywołały wiele kontrowersji. Im więcej producenci wypuszczali nowych informacji, tym większe było zdumienie zarówno branży jak i samych graczy.
Zdecydowano się na całkowity reboot serii, przez co zniknęła cyferka w tytule.
Tworzenie gry została powierzona firmie spoza Japonii.
Dante stracił swoje charakterystyczne białe włosy i zaczął teraz przypominać mrocznego idola z filmu dla nastolatek.
Wielu fanów było wściekłych na wydawcę gry, czyli Capcom. Firmie zarzucano, że nie uszanowała ani tradycji marki, ani jej wielbicieli.
Efekt? DmC: Devil May Cry jest jednym z najlepszych przykładów na to, jak udanie odświeżyć wieloletnią serię.
Grając w nowego DmC zmiany widać wszędzie, choć motyw przewodni jest ten sam: nasz bohater jak zawsze walczy z hordami demonów. Ale już nie w naszym, realnym, a równoległym do niego świecie o nazwie Limbo.
I jest to strzał w dziesiątkę! Czyściec nie ma tak wielu ograniczeń zarówno pod względem fizyki jak i samej architektury. Budynki, lokacje czy poszczególne elementy otoczenia są o wiele większe, bardzo często ruchome... można powiedzieć, że otoczenie żyje. Nie dość, że na ekranie widzimy bohatera, którego sztuczki zaprzeczają wszelkim prawom grawitacji, to monstra będące wyrazem nieskrępowanej wyobraźni twórców sprawiają, że wszystko jest niezwykle dynamiczne.
Inna sprawa, że fani poprzednich części mogą być w pewien sposób zawiedzeni - nie uświadczą tu gotyckich budowli, które były właściwie wizytówką serii. Za to zwiedzimy takie miejsca jak lunapark, dyskoteka, metro czy same ulice miasta.
Pewien poziom mroku został zachowany, ale ogólnie jest o wiele bardziej kolorowo.

W ogóle grając w DMC miałem wrażenie uczestniczenia w czymś na kształt reality show. Tutaj diabeł to nie czerwony potwór z rogami a poważny Pan w Garniturze przypominający tego z Infernal czy Constantine. Widać, że twórcom zależało na tym abyśmy byli świadkami czegoś w pewien sposób realnego, co sami znamy.
Dlatego porzucono te gotyckie zamczyska i posadę łowcy demonów dla głównego bohatera. W tym wypadku piekło to nie potwory czy kotły, w których gotują się potępieni tylko świat korporacji, mediów i polityki bez moralności.
Zabieg - dla fanów starego Dante - dość kontrowersyjny.
I już tutaj warto zwrócić uwagę na pewną istotną kwestię. Każda zmiana czy mechanizmy, które określają rozgrywkę w nowym DmC mają istotne uzasadnienie. Ciężko spotkać elementy, które zostałyby umieszczone tylko dlatego, że tak się twórcom podobało. Zmiana rzeczywistego świata na Limbo sprawiła, że gracze uzyskują możliwość skorzystania z o wiele większej ilości rzeczy: w tym wypadku można było umieścić większą liczbę elementów otoczenia typowo platformowych, po których musimy skakać.
W tej części nasz bohater jest Nefilimem. To istota, którą moglibyśmy określić, jako „owoc miłości" anioła i demona. Zostało to również usprawiedliwione fabularnie, a dzięki temu zabiegowi Dante może korzystać z dwóch rodzajów mocy. Widać to szczególnie przy akrobacjach, które wykonuje on w powietrzu.
Jeżeli na przykład użyjemy łańcucha w wersji diabelskiej to bez problemu będziemy mogli chwytać określone elementy otoczenia jak platformy czy skały i przesuwać je tak, by na nie wskoczyć. Dodajmy do tego podwójne skoki, huśtanie się w powietrzu wraz z używaniem coraz nowszych mocy. Twórcy nie pozwalają nam odetchnąć nawet na chwilę, a dynamika rozgrywki nigdy nie spada poniżej określonego poziomu.
Jeżeli chodzi o kwestie uzbrojenia to większych zmian nie wprowadzono. Do dyspozycji będziemy mieli między innymi kultowe bronie: miecz Rebelion oraz pistolety Ebony i Ivory.
Jasne, większość ataków czy kombosów na początku jest zablokowana. Z czasem jednak zyskujemy dostęp do coraz nowszych sposobów eksterminacji przeciwników. System walki pod tym względem jest bardzo intuicyjny i gracze nie powinni mieć większych problemów z jego obsługą.
Zmienianie broni jest bardzo wygodne, dzięki czemu stosowanie kombinacji jest dość proste. Przykład: kiedy używamy Rebelliona, po kliknięciu zmieni się on dwa potężne shurikeny. DmC nie byłoby sobą, gdyby nie punkty otrzymywane za walkę. Posługiwanie się samymi pistoletami czy mieczem na pewno nie pozwoli nam na uzyskanie ich wystarczającej liczby. Trzeba stosować różne kombinacje ciosów, zmieniać, co chwilę broń, aby obrażenia nie były jednostajne, sprawiać, aby przeciwnicy ranili samych siebie itp.

Wraz z postępami w grze będziemy zdobywać nowe bronie, ale na naszej drodze będą również stawać coraz bardziej wymyślni przeciwnicy.
Na każdego musimy znaleźć i zastosować odpowiednią taktykę i oręż. Jeszcze ciekawiej robi się, kiedy na polu bitwy mamy kilkunastu wrogów na raz. Używanie w tym wypadku tylko jednego rodzaju arsenału czy serii ciosów kończy się nieuchronnym fiaskiem. Tylko szybkie dostosowywanie mechaniki walki, przełączanie pomiędzy poszczególnymi pukawkami czy zadawanie niezliczonej ilości ciosów na raz sprawi, że wygramy.
Devil May Cry zawsze charakteryzował się wysokim poziomem trudności. Powiedzmy sobie jasno – to były gry dla twardzieli. I tu widać chyba największą zmianę w historii całej serii. DmC: Devil May Cry jest tytułem przystępnym i z odpowiednio wyważonym poziomem trudności.
Na tzw. „normalu" gra dostarczy nam 8-10 godzin fajnej, widowiskowej i czasem trochę wymagającej rozrywki. Nie ukrywam, że takie rozwiązanie mi się bardzo spodobało. Dzięki temu gra nie odrzuca od siebie mniej zdyscyplinowanych graczy.
Jeżeli się nie uda pokonać bossa czy grupy potworów to nic się nie stało. Widać popełniliśmy błąd, spróbujemy jeszcze raz i pewnie się uda. Nie ma rzucania przekleństw, nie ma ciskania padem o podłogę.
Ale są też wyższe poziomy trudności, które odblokujemy po jednorazowym przejściu gry.
Jedynym elementem, do którego mógłbym się przyczepić, są walki z bossami. Wydaja się zbyt proste. Opierają się na schematach, a znalezieniu słabego punktu nie stanowi jakiegoś poważniejszego wyzwania. Chwilami miałem większy problem podczas walki z kilkoma zwykłymi przeciwnikami.
Oprawa graficzna nowego DMC prezentuje się bardzo dobrze. Ciężko tutaj mówić o nowej jakości ale również nie ma do czego się przyczepić. Wykonanie przeciwników, broni czy lokacji trzyma bardzo wysoki poziom. Gra non stop bombarduje nas różnymi efektami graficznymi podczas niezwykle widowisk starć.
Warto dodać, że za wersję PC, odpowiedzialne było polskie studio QLOC, mające na swoim koncie między innymi konwersje Super Street Fighter 4 Arcade Edition (więcej przeczytacie tutaj: DmC: Devil May Cry. Polacy robią wersję na PC)
WYROK
DmC: Devil May Cry to świetna produkcja, która łączy najlepsze elementy starej rozgrywki dodając przy okazji wiele innowacji. Mimo początkowych narzekań zwolennicy serii powinni jednak być choć trochę zadowoleni. A Dante ma szansę zdobyć nowych fanów.
Nasza ocena: 4+/6

Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Wielka miłość zabezpieczona dokumentem. Miliarder będzie chronił majątek intercyzą
- Najnowszy sondaż. Kto traci, a kto zyskuje? Tak wyglądałby skład Sejmu
- Macierewicz o komisji: Kto odmawia udziału w badaniu, deklaruje się po stronie Rosji
- Drony zaatakowały stolicę Rosji. Władze Moskwy apelują do mieszkańców - WIDEO