Przedstawiciel Rockstara, który prowadził warszawski pokaz gry nie owijał w bawełnę. Inna sprawa, że nie były to zbyt odkrywcze stwierdzenia. W końcu spełnienia tej pierwszej obietnicy spodziewa się – lekko licząc – kilkanaście milionów graczy.
Co zobaczyliśmy na pokazie?
Chyba największe wrażenie robi wielkość świata. Już w pierwszych informacjach zapowiadano, że będzie to największy świat w historii gier Rockstar. Gadać to jedno, zobaczyć to drugie.
Pokaz rozpoczął się od skoku. Skoku jednego z trzech bohaterów, których poczynaniami będziemy sterować w grze.
W tym wypadku padło na najmłodszego z nich, czyli Franklina.
Swobodne opadanie na uroczymi terenami leśnymi nieopodal miasta Los Santos było niezłym sposobem na pokazanie skali gry. Olbrzymiej.
Lasy i góry po horyzont. Zanim Franklin doleciał, można by zjeść obiad, gdyby nie to, że widoki robiły naprawdę duże wrażenie. Pod nami lasy, w oddali lotnisko, morze, wyspy…
W końcu Franklin ląduje przy jakiejś urokliwej rzeczce. Tuż przy kamperze, którym dwóch wędkarzy przyjechało na ryby.
W tym miejscu prowadzący pokaz przełączył się na Trevora. Widok stopniowo się oddalił i przeniósł nad inny fragment okolic Los Santos.
Plaża, szum fal i kilka trupów. Tu się budzi Trevor. Kiedyś pilot wojskowy, aktualnie psychopata. Przełączając się między poszczególnymi postaciami możemy ich zastać w dziwnych sytuacjach – w końcu prowadzą one własne życie i nigdy nie wiadomo, w jakim momencie ich znajdziemy (w każdym razie w trakcie zabawy mamy mięć dużą swobodę w wyborze tego, kim gramy. Właściwie pełną, poza konkretnymi misjami).
W tym akurat wypadku nie wiedział tego nawet chyba sam Trevor. W gaciach, z przekrwionymi oczyma, jakimiś ranami… Jak psychopata, to psychopata.
Ale tym razem Trevor posłużył do tego samego, co Franklin, tylko drogą wodną. Trevor wybrał się na przejażdżkę motorówką po spienionych falach wokół jednej z wielu wysepek usianych na wodach otaczających Los Santos.
Dobrze wrażenie robiły całkiem spore fale na których łódź zachowywała się nad wyraz realistycznie. A była to dobra łódź, bo wyposażona w sprzęt do nurkowania, z czego prowadzący pokaz szybko skorzystał i zanurkował.
Pod wodą też jest ciekawie i ładnie. Tu ławica ryb, tam wrak jakiegoś statku… I człowiek zaczyna się zastanawiać, ile będzie potrzebować czasu, żeby to wszystko zwiedzić? Żeby w ogóle do jakiegoś miejsca dojechać/dolecieć/dopłynąć?
A jeszcze nawet nie zajrzeliśmy do Los Santos…
Tu za przewodnika robi Michael. To były kasiarz, który został objęty programem ochrony świadków i wraz z rodziną wylądował w Los Santos. Tu ważne jest sformułowanie „wraz z rodziną”, bo już na pierwszych zwiastunach mogliśmy się przekonać, że jego pożycie z żoną do udanych nie należy. A stosunki z dziećmi układają się jeszcze gorzej. Nic dziwnego, że facet szuka sobie ciekawszych zajęć i często znika z domu.
A my ruszamy razem z nim na przechadzkę po bulwarze.
Tu kino, tam kasyno, po drodze sklepy, fast foody, a tu Michael robi zdjęcia prezentując nam swojego smartfona. Jednak w mieście już widać, że gra jest prezentowana na obecnej generacji konsol. Owszem – wielkość świata robi wrażenie, ale to przekłada się trochę na jakość niektórych detali i tekstur. Tego jednak można się było spodziewać.
Wracamy do Michaela, bo na mini-mapie pojawił się znany z serii znak zapytania. To jakaś miejscowa celebrytka ukrywa się przed zgrają paparazzi.
Czy możemy jej pomóc?
Ależ oczywiście, że możemy.
Wskakujemy do sportowego wozu, zabieramy gwiazdę i uciekamy przed fotobandziorami na skuterach.
Przy okazji GTA IV część graczy narzekała na model jazdy. Tu wygląda on lepiej; nieco bardziej realistycznie, choć trudno o jakieś szczegóły, kiedy się tylko ogląda. W każdym razie wyglądało to dobrze – zwłaszcza, że jechaliśmy po zmroku wokół wzgórza z wielkim „hollywódzkim” napisem. Po odstawieniu gwiazdki do domu przyszła pora na to, co w GTA V najważniejsze: napady.
W pokazie pominięto fazę planowania napadu i zdobywania sprzętu (broń, przebrania – w tym wypadku były to robocze stroje z zabawnymi maskami, które widzieliście już pewnie na screenach). Nasza trojka szybko obgadała plan i zabrała się do roboty.
Michael wskoczył do śmieciarki. Trevor udał się na punkt obserwacyjny, a Franklin w pomocy drogowej zaczaił się w bocznej uliczce.
Po sygnale od Trevora, że zbliża się bankowa furgonetka, śmieciarka tarasuje drogę.
W bankowóz uderza drugi wóz.
Jeszcze chwila, jeszcze tylko mała eksplozja i nasza trójka właśnie zrobiła się bogatsza.
Problem w tym, że na miejscu dość szybko pojawiła się policja.
W takich sytuacjach przełączanie się między bohaterami daje bardzo dobry efekt. Każdy z nich lepiej radzi sobie z niektórymi aspektami. Ulokowany w punkcie obserwacyjnym Trevor zdejmuje ze snajperki nadciągające posiłki. I policyjny helikopter.
Franklin ostrzeliwuje się zza murka. A Michael rzuca się w sam środek strzelaniny.
Ponoć warto będzie często przełączać się między postaciami. Nie tylko dlatego, że w ten sposób ułatwiamy sobie rozgrywkę i mamy więcej opcji, ale też po to, by sprawdzić, jak sobie radzą. W końcu mogą zginąć.
Przeskoki – kiedy cała trójka jest blisko siebie – są dość szybkie i nie wydaje się, by miało to jakoś źle wpływać na tempo i płynność rozgrywki.
Tym bardziej, że sama walka tez zapowiada się lepiej niż w GTA IV. Człowiek z Rockstara często podkreślał, że wykorzystali tu swoje doświadczenie z prac nad ubiegłorocznym Max Payne 3, w którym przecież walka była zrealizowana bardzo dobrze. I w sumie tak to właśnie wyglądało.
W końcu naszej trojce udało się wyeliminować wszystkich przedstawicieli policji i uciec z miejsca napadu. Każdy w swoją stronę; do przygotowanego wcześniej samochodu. Trzeba się jeszcze było pozbyć śmieciarki w jakimś rzadko uczęszczanym miejscu i gotowe.
A to był tylko „poboczny” skok. W końcu osią napędowa całej gry mają być wielkie skoki czy napady; znacznie bardziej rozbudowane i to począwszy od fazy planowania, organizowania zaplecza logistycznego po wybór planu ataku (od frontu? A może z ukrycia?).
Zresztą w grze będzie jeszcze mnóstwo rzeczy, których nie pokazano (i o których pewnie jeszcze nie słyszano). Ma być rewolucyjny multiplayer. Ma być mnóstwo modyfikowania – od stroju po samochody. Tu zmienimy fruzurę, tam zrobimy tatuaż. Albo odpicujemy samochód. Czy to wizualnie (kolor, felgi, spojlery, etc), albo podłubiemy przy silniku i zawieszeniu.
I jeszcze dziesiątki różnych zajęć: wyścigi, okradanie bankomatów, base jumping, polowanie, kupowanie nieruchomości, joga, golf (ponoć całkiem rozbudowany), tenis, dziesiątki; jeśli nie setki wyzwań (na przykład numery kaskaderskie).
Grand Theft Auto V wydaje się być zbiorem najlepszych i sprawdzonych rozwiązań z poprzednich odsłon czy innych gier studia Rockstar (Max Payne 3 i Red Dead Redemtion).
Na pewno jest największą grą. Taką „wszystkomającą”, gdzie po kilkunastu godzinach graniach okaże się, że właściwie dopiero zaczynamy zabawę. A przy tej całej masie zadań, wyzwań, misji, skoków, napadów, lotów, przejażdżek zapewne szybko zapomnimy o elementach, które w praniu mogą wyjść nieco gorzej.
Mówiąc krótko: nawet tak krótka i wyrywkowa prezentacja zrobiła wrażenie. A twórcy gry są na najlepszej drodze do tego, by zrealizować swoje obietnice. I nie sposób odmówić im rozmachu.