Metro: Last Light. Recenzja czająca się w mroku

Radomir Wiśniewski
Metro: Last LightMetro: Last Light - jeżeli nie najlepsza, to na pewno jedna z najciekawszych gier tego roku
Metro: Last LightMetro: Last Light - jeżeli nie najlepsza, to na pewno jedna z najciekawszych gier tego roku
Metro: Last Light to klimatyczna i trochę smutna wyprawa. Bez patosu, taniego efekciarstwa i zbędnych dodatków. Recenzja gry Metro: Last Light.

Recenzja dla tych, którzy nie lubią czytać:
Dobrze skonstruowana fabuła, jeszcze lepsza oprawa graficzna i niesamowity klimat – to wszystko sprawia, że przymykamy oczy na kilka drobnych błędów. I jeden większy. Niemniej dla mnie 12 godzin spędzonych w Moskwie i pod Moskwą to najlepsze 12 godzin spędzonych w tym roku przy komputerze.

Recenzja dla tych, którzy lubią czytać:
Dawno, dawno temu ukraińskie studio GSC Game World pracowało nad grą S.T.A.L.K.E.R. Cień Czarnobyla. Pracowało wiele lat i nie wszyscy twórcy doczekali końca tych prac. Część z nich odeszła i założyła studio 4A Games. A ponieważ mieli już spore doświadczenie w klimatach postapokaliptycznych, to taka też była tematyka ich pierwszej gry.

Współpracując z Dmitrijem Głuchowskim postanowili zrobić egranizację jego – jak się wkrótce okazało – bardzo popularnej powieści Metro 2033.

Metro: Last Light. Recenzja czająca się w mroku

Postawili na fabułę, liniową rozgrywkę, klimat i grafikę. I udało im się zrealizować właściwie wszystkie wyznaczone cele w stopniu co najmniej zadowalającym. Przy nowej grze postanowili poprawić wszystko.

Metro: Last Light to bezpośrednia kontynuacja Metro 2033 (wykluczająca przy okazji jedno z dwóch możliwych zakończeń tamtej gry).
Ponownie wcielamy się w Artioma. Ale to już nie jest żółtodziób. To prawdziwy stalker, który zna się na swoim fachu. Wie, co się czai w tunelach moskiewskiego metra. I wie też, że najgorsi ze wszystkiego są ludzie…

Żeby nie zdradzać za wiele i nie psuć przyjemności z poznawania kolejnych etapów fabuły: w metrze nie dzieje się najlepiej. Poszczególne frakcje (Faszyści i komuniści z Czerwonej Linii) wciąż ze sobą wojują. Bez żadnych skrupułów, co oznacza, że dostaje się też innym mieszkańcom metra. Na poszczególnych stacjach-miastach sytuacja też nie jest najlepsza. Tu panoszą się bandyci, tam brakuje pożywienia, tu stwory coraz częściej atakują…

Za tym wszystkim kryje się spisek, którego tropem podążamy i którego pomyślna realizacja zadowoli bardzo nielicznych.

Metro: Last Light ma identyczną konstrukcję jak Metro 2033. To gra całkowicie liniowa. Podzielona na zgrabne etapy. Od czasu do czasu dostajemy nieco swobody przy co bardziej rozległych lokacjach. Nie brakuje też miejsc, do których nie musimy (ale warto zaglądać). A to jakaś odnoga w tunelu, a to kilka budynków na obrzeżach zajezdni metra…

Metro: Last Light. Recenzja czająca się w mroku

Braki w swobodzie rozgrywki Metro: Last Light nadrabia świetnie poprowadzoną fabułą. Nie sposób się tu nudzić. Kiedy już nam się wydaje, że kolejny tunel będzie taki sam jak poprzednio, twórcy fundują nam i owszem, tunel, ale zamiast atakujących mutantów mamy w nim niepokojące, przepięknie zrealizowane wizje i majaki.

Kiedy po pierwszym – pod względem grafiki i wizji zniszczonej Moskwy robiącym piorunujące wrażenie – wyjściu na powierzchnię wydaje nam, się lepiej już się nie da, to trafiamy na przykład na bagnisty teren z zupełnie nowymi przeciwnikami, nowymi niebezpieczeństwami i nowymi miejscami do zbadania.
Albo do ruin starej cerkwi.
Albo do wspomnianej zajezdni metra.
Albo na wielki, zniszczony most.
Albo do legowiska krewetek
Albo do Teatru Bolszoj.
Albo do Miasta Duchów, jednej z najbardziej niezwykłych lokacji, jakie widziałem w grach.

Nawet wydawałoby się zwykłe tunele metra są tu zróżnicowane; inne. I momentami tak niesamowite jak słynne laboratoria X 16 czy X 18 w Cieniu Czarnobyla.
Podobnie jest z fabułą. Mamy bardzo filmowe i mocniej oskryptowane sekwencje, jak choćby ucieczka ze stacji należącej do faszystów.
Mamy etapy, gdzie współpracujemy z bohaterem niezależnym.
Są wreszcie etapy, gdzie jesteśmy zdani wyłącznie na siebie.

Trzeba przyznać, że w Metro: Last Light nie ma miejsc, o których twórcy zapomnieli. Tak było w Crysis 3 – przy zwiedzaniu sporych lokacji okazywało się często, że w niektórych miejscach nie ma nic. Nic nie atakuje, nic nie można znaleźć.
A po powrocie z powierzchni czy kolejnego tunelu mamy chwilę oddechu i czasu na zwiedzanie stacji.

Te są stworzone jeszcze lepiej niż poprzednio.
Pełne życia. Czy będzie to oddział świeżaków musztrowanych przez doświadczonych stalkerów, czy pijacka rozmowa w barze, czy pasaż handlowy. Właściwie każdy ma tu coś do powiedzenia. Czasami nawet całkiem sporo: żebrak w Teatrze Bolszoj okaże się krytykiem teatralnym z dawnych czasów, który opowie nam o upadku kultury.

Właściciel promu, na którym przeprawimy się przez legowisko krewetek opowie nam i legendy krążące po stacji, o tym, jak łowić ryby i jak przyrządzić wspomniane krewetki: „brzydkie jak noc, ale smaczne. Szczególnie z piwem”.

Nie ma tu też ataku klonów, a wszyscy mają swoje zajęcia. Warto też się po stacjach rozejrzeć – można trafić na małe, dodatkowe zadanie czy poznać kulisy różnych wydarzeń.

I przy okazji jedną z większych wad gry: Metro: last Light ma polską, kinową wersję językową. Głosy są oryginalne, czyli do wybory angielskie, albo jedynie słuszne rosyjskie. Jednak polskie napisy mamy tylko przy głównych dialogach czy scenkach. Czytamy, o czym gadają klienci miejscowego kebaba. Napisy się kończą, a oni dalej rozmawiają…

Warto też podkreślić pewnego rodzaju psychologicznie pogłębienie rzadko spotykane w grach. Sporo tu odcieni szarości, zdrady i zła drzemiącego w ludziach. A my nie zawsze zdążymy wszystkim pomóc. Jak na grę, to jest całkiem nieźle.

Metro: Last Light. Recenzja czająca się w mroku

A jak się gra w Metro: Last Light?
Mechanizm jest podobny do Metro 2033. rzadko spotykane naboje to jednocześnie miejscowa waluta… Grając na dowolnym poziomie trudności – poza trybem Stalker – nie będzie nam ich brakować. W zamian kupimy zwykłą amunicję czy broń miotaną. Ale tej też nie brakuje. Jedyny wydatek do broń i jej modyfikacje.

Broni jest więcej niż poprzednio, a każdy samopał czy karabin możemy modyfikować na kilka sposobów. Celownik kolimatorowy, z noktowizją, albo snajperski. Inna kolba dla lepszej stabilności. Większy magazynek. Celownik laserowy.

Przy sobie możemy nosić trzy sztuki broni, a to oznacza, że łatwo je dopasować może nawet nie do stylu gry, co do warunków panujących w metrze. Strzelba na mutanty, karabin i coś z tłumikiem. To ostatnie przyda się jak najbardziej, bo wreszcie działa skradanie. Wszem, w prosty sposób: widać nas/nie widać nas, a o wszystkim informuje wyświetlacz na zegarku. Większość starć z ludźmi da się załatwić skradankowo od czasu do czasu gasząc jakąś lampę.

Ciut gorzej jest ze strzelaniem: czasami przeciwnik zareaguje z opóźnieniem, nie zauważy, ze stoimy obok niego, albo właśnie wybiliśmy mu trzech kolegów z patrolu. Z drugiej strony są w stanie błyskawicznie zauważyć światło naszej latarki i po zawołaniu kumpli obrzucić naszą ostatnią pozycję dynamitem. Raz nawet zdarzyło mi się, że przeciwnik korzystał z kanałów wentylacyjnych i próbował zajść od tyłu.

Mówiąc krotko: lepiej od razu włączyć tryb stalkera. Amunicji, filtrów do maski przeciwgazowej i apteczek jest mniej. HUD jest mocno ograniczony, przeciwnik mocniejszy i jakby żwawszy.

Bo na zwykłym trudnym poziomie trudności gra jest dużo łatwiejsza niż Metro 2033.

Za to są znacznie ciekawsi przeciwnicy nieludzcy. Zdarzają się jednostkowe okazy pełniące rolę bosów, pojawiły się wspomniane krewetki czy pająki, które da się ubić tylko wtedy, gdy odpowiednio długo zdołamy je utrzymać w świetle latarki. Walka z nimi jest fantastyczna i ciekawa.
Nieźle też sprawują się mutanty pływające na które natrafimy w bagnach czy w rzece.

Na koniec wypadałoby wrócić do grafiki. Pod względem technologicznym ostatni Crysis jest zapewne lepszy. Jednak silnik graficzny stworzony przez 4A Games nie wiele mu ustępuje. Każdy tunel, każdy budynek, każdy wrak, każde pomieszczenie jest pełne detali, doskonałych tekstur i niesamowicie stworzonego oświetlenia.

Na powierzchni jest jeszcze lepiej. Bujna roślinność, postapokaliptyczne dekoracje z Kremlem gdzieś w oddali i z rzadka przebijającym się słońcem. Albo mocno zacinającym deszczem. Wówczas musimy od czasu przetrzeć wizjer naszej maski pozostawiając rozmazane strugi. Kiedy wpadniemy w jakieś błoto – to samo. Rewelacyjny patent.

Na to, co słychać też nie można narzekać. Samotne wycieczki po tunelach dostarczają sporo emocji także za sprawą wszystkich dziwnych i złowieszczych odgłosów. Znów można to porównać do Stalkera czy niektórych momentów z pierwszej części F.E.A.R. Do tego odpowiednio dobrana muzyka i nie ma się czego przyczepić.

Na oddzielny akapit zasługuje wspomniane Miasto Duchów. To fragment zwykłej dzielnicy mieszkalnej. Mniej tu walki, znacznie więcej niesamowitego klimatu. Tym bardziej, że od czasu do czasu przez zabrudzoną maskę zamiast zwykłej szarości i ruin zobaczymy żywe, kolorowe scenki sprzed wojny.

WYROK
Niezwykła gra. Niemal pod każdym względem lepsza od poprzedniczki.
Niemal pod każdym względem lepsza – a na pewno inna – niż większość zachodnich produkcji.
Przydałoby się tylko dopracowanie sztucznej inteligencji przeciwników.
Szybko zapomnimy, że Metro: Last Light to tylko gra.

Nasza Ocena: 5+/6  

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gra.pl Gra.pl