Assassin's Creed Valhalla. Historia warta poznania
Zacznijmy od samego początku, a więc samej historii. Nie powinienem zdradzać Wam zbyt wiele, dlatego niech zaciekawi Was prolog. Początek historii możemy uznać za całkowicie klasyczny. Ot, wspólna zabawa dwóch różnych grup (klanów) kończy się atakiem tych trzecich. Z trudem z życiem uchodzi główny bohater/bohaterka, którego uratował niewiele starszy kompan. Po tej krótkiej scenie przenosimy się do czasów, dorosły już protagonista został schwytany przez klan Kjotve Okrutnego – tego samego człowieka, który wiele lat temu zdradził i zamordował jego rodziców. Choć zaczyna się to dość sztampowo, uwierzcie, że cała opowieść nie polega na zwykłym akcie zemsty.
Jak na standardy tego cyklu, fabuła trzyma bardzo wysoki poziom. Postaci są dobrze napisane, nie używają typowych dla gier komputerowych dialogów, a główny bohater nie zjawia się w świecie gry jako napakowany Superman zdolny zniszczyć wszystko i wszystkich. Jesteśmy tylko elementem tego świata, do którego z czasem nie tylko przywykniemy, co dopasujemy. Twórcy przewidzieli również zakup gry przez fanów serii, dlatego w kilku rozdziałach często puszczają do nich oczko. Rozbudowane uniwersum jest tu skondensowane w przystępnej formie. Nie zagubią się nowicjusze, a zapaleni gracze dadzą się pochłonąć w pełni.
Mnóstwo zawartości, kilka ciekawych rozwiązań
Sama historia to jeszcze nie wszystko. Jest tu bowiem kilkanaście wątków pobocznych, które również należy rozwiązać, aby czuć satysfakcję z odkrytego świata wikingów. Ci są tutaj ukazani w dość standardowy sposób, ale poza ich brutalnym podejściem do świata i ludzi, zobaczymy również w nich opiekunów, dobrych gospodarzy i odkrywców. I te właśnie odkrycia są jedną z przyczyn licznych aktywności, które możemy napotkać na swojej drodze. Jeśli jesteście fanami rozwiązań z Wiedźmina 3, gdzie każda z misji ma drugie dno, każda postać nie musi przejawiać właściwych postaw, a nasz udział nie polega wyłącznie na dostarczenie przesyłki, czy wybicia wrogiego obozu, to na pewno się nie zawiedziecie.
Jako Eivor, przemierzyłem Albion wzdłuż i wszerz. Odwiedziłem ruiny romańskich budowli, uratowałem wieśniaków z rąk prawdziwych barbarzyńców, a i splądrowałem świątynie w których duchowni błagali o życie. Dużą satysfakcję daje również otwieranie sobie nowych dróg eksploracji. Nic tak nie dało jednak frajdy, jak szturmy na zamki i najazdy na klasztory. Nie jest to rozwiązanie typowe dla tej serii, jak np. w AC: Revelations, gdy Ezio raz za razem przejmował identyczne forty w ten sam sposób. W Valhalli każda aktywność wiąże się z rozplanowaniem, zmysłem taktycznym i skutecznym przeprowadzeniem ofensywy.
Inaczej poprowadzono również możliwość rozbudowy osady. Pamiętamy doskonale włoski akcent całej serii, gdy do rodzinnego miasteczka Ezio dodawaliśmy kolejnych specjalistów, którzy zapewniali nam pasywny dochód, który trudno było na cokolwiek przeznaczyć. W Valhalli rozwiązanie to znacznie rozwinięto. Jako dobry przywódca, dbamy o swoich mieszkańców, podbijamy coraz to większe połacie terenu i rozwijamy nasz oręż. Bez ciągłego postępu trudno nam będzie mierzyć się z licznymi przeciwnikami.
Wiking i wojownik, ale czy skrytobójca?
No właśnie! Ubisoft postawił w najnowszych odsłonach Asasyna na nieco inny system walki. Każdy z naszych wrogów ma pasek zdrowia i wytrzymałości, a śmierć od jednego ciosu odeszła do lamusa. Możliwość batalii z kilkunastoma przeciwnikami naraz stanowi teraz spore wyzwanie, bo system uników i kontrataków nie pozwala już uśmiercać jednym kliknięciem. Po kilku bitwach możemy się nieźle napocić, a długość starć zwykła nieco przeszkadzać.
Nawet, jeśli chcielibyśmy pójść do przodu z wątkiem głównym, nie unikniemy walki. Twórcy nie przewidzieli bowiem, że asasyn, czyli w domyśle - skrytobójca - może wpaść na pomysł obejścia strażników, czy minięcia obozu wrogów z jednym morderstwem na koncie. Walka jest w Valhalli nieunikniona i to jest jej największy problem. Seria powoli odchodzi od swoich klasycznych rozwiązań, za które ją pokochaliśmy.
Ubisoft dał jednak gwarancję, że przyciski w naszych padach zaczną się dosłownie wbijać do środka. Starcia są dynamiczne i dobrze przemyślane. Możemy uniknąć ataków w doskonałym momencie, zyskać przewagę terenu, wykorzystać liczebność wrogów przeciw nim samym. Gdyby tylko zachować balans między narracją a walką, byłoby wręcz doskonale.
Błędy, błędy i jeszcze raz błędy
Niestety, Valhalla jest wielką grą, ale nie uniknęła ona wielkich błędów. Już pierwszego dnia internet wręcz zalało filmami od fanów serii. Ci skarżyli się na multum glitchy, bugów i innych błędów gry. Niektóre są niegroźne, ot brak sztucznej inteligencji bossa, czy znikające ściany. Zdarza się jednak, że łódź naszego bohatera robi dziwaczne salta w powietrzu, czy sam protagonista bije rekord skoczni z Vikersund. Okręty wojenne wikingów stały się viralem niczym Płotka z Wiedźmina 3. Pojawiały się w dziwnych miejscach, znikały pod wodą lub też stały pionowo nad jej taflą.
Już z samego Cyberpunka 2077 wiemy, że błędy potrafią zepsuć graczom zabawę. Nawet tym najmniej wymagającym. W tym przypadku Ubisoft nie odrobił zadania domowego i nie wystrzegł się licznych błędów. Utrwala się więc teoria, że studia należące do wydawcy mają za zadanie po prostu złożyć samą podstawę, a same jej problemy naprawiać już po samej premierze. Takie rozwiązanie pozwala wypuszczać kolejne części serii bez poważniejszych konsekwencji. Tylko od samych klientów zależy, czy twórcy dostaną burę, czy po raz kolejny ujdzie im na sucho.
Mniejsze i większe grzeszki
Utarty w popkulturze wizerunek wikingów nie jest ani trochę nudny. To przecież nie tylko grabieżcy, ale i również odkrywcy. Twórcy niestety nie pozwolili sobie na fantazję i sprawili, że "zdarzenia losowe" napotkane przez nas w świecie gry dają uczucie strasznej nudy. I nie dlatego, że są źle skonstruowane. Powodem jest ich niewielkie zróżnicowanie. W ciągu kilkunastu godzin gry zwykłem przedzierać się przez kilka identycznych bitew, które odbywały się w jednakowy sposób. Monotonia po całości.
Assassin's Creed Valhalla stała się również ofiarą "zmuszania" graczy do włączania gry. Co to oznacza? Tak jak FIFA 'nagradza" za czas spędzony z grą, tak jak Call of Duty: Modern Warfare "pozwala" nabijać poziomy broni, tak i najnowszy Asasyn daje nam konieczność nabijania kolejnych leveli. Sprawia to, że gra - choć domyślnie jest stworzona dla jednego gracza - obliguje do tzw. "grindu", czyli wielokrotnego wykonywania tych samych czynności przez długi czas rozgrywki. Dopiero kolejny poziom postaci pozwala kontynuować wątek fabularny. Nie możemy więc błyskawicznie poznać całej historii, a jesteśmy wręcz zmuszeni do spędzenia z grą kilkudziesięciu godzin. Wielki minus dla graczy z ograniczonym czasem.
Assassin's Creed Valhalla. Podsumowanie
Trudno negatywnie oceniać Ubisoft. Wydawca nie odkrył koła na nowo i od lat stosuje te same rozwiązania w swoich grach. Należy jednak docenić ogrom przedstawionego świata, intrygującą historię, dynamiczną walkę i wiele aktywności pobocznych (jednych lepszych, drugich gorszych). Podobnie jak w poprzedniej serii Asasynów, tak i teraz podążamy utartym wcześniej szlakiem. Formuła jeszcze się nie wyczerpała, a klimat z każdą odsłoną jest fenomenalny. Oby tak już pozostało.