Recenzja dla tych, co nie lubią czytać:
Saints Row IV ma dwie wielkie zalety: to dziesięć gier w jednej i dowód na to, że twórcom gier jeszcze nie skończyły się dobre pomysły.
Siants Row IV ma też jedną wadę: Saints Row: The Third było jednak lepsze…
Recenzja dla tych, którzy lubią czytać:
Skoro już jesteśmy przy Saints Row: The Third – wydana dwa lata temu gra studia Volition Inc. była niczym wesołe miasteczko dla dorosłych, a człowiek przez kilkanaście godzin zastanawiał się, czy twórcy czymś go jeszcze zaskoczą. W jednej grze upchnięto właściwe sporą część dorobku branży gier z ostatnich lat, mieszając dziesiątki pomysłów i dorzucając do tego dość absurdalne poczucie humoru.
Gra doczekała się świetnych recenzji i całego worka dodatków. Było sporo drobnicy typu nowa broń i dwa nowe swetry, były też dwa wiesze dodatki fabularne. Twórcy zaczęli już robić trzeci – Enter The Dominatrix. W nim nasz gang Świętych miał się zmierzyć z kosmitą Zinyakiem, który miał dwa pomysły:
- Po pierwsze: dokonać inwazji na ziemię.
- Po drugie: zamknąć Świętych w wirtualnej kopii miasta Steelport, żeby mu nie przeszkadzali w realizacji pierwszej części planu.
Twórcy jednak nie skończyli tego dodatku, bo ktoś wpadł na pomysł, że lepiej z tego zrobić pełnoprawną kontynuację gry. Pomysł spotkał się z ogólnym uznaniem w ekipie tworzącej grę i tak dostaliśmy Saints Row IV.
A pochodną tej decyzji są wszystkie wady gry: Steelport wygląda tak samo jak w trójce, zmieniła się tylko kolorystyka i doszło tylko kilka nowych elementów w postaci konstrukcji kosmitów Zinyaka. Po mieście jeżdżą te same samochody (plus kilka nowych) i chodzą ci sami piesi (plus kilka nowych wersji). W sklepach z ciuchami asortyment powtarza się mniej więcej w 85 procentach.
Powtarzają się niektóre pomysły na dodatkowe misje (demolowanie miasta na czas czołgiem; tylko czołg jest inny). Powtarzają się sekwencje w wirtualnej rzeczywistości… Sporo rzeczy się powtarza. Ale taką listę zarzutów można spokojnie dopisać do większości kontynuacji popularnych serii gier. I w tym miejscu twórcom trzeba przyznać, że byli w stanie wymyślić całkiem sporo nowych rzeczy i sprawić, że Saints Row IV jest bardzo dobrą grą.
Saints Row IV zaczyna się z należytym przytupem. Nasza postać ratuje świat przed wielkim zamachem terrorystycznym i zostaje prezydentem USA. I świetnie radzi sobie na tym stanowisku. Dopóki nie pojawi się Zinyak.
Wówczas trafiamy do kopii Steelport i krok po kroku musimy walczyć z kosmitami.
I tu zaczyna się właściwa zabawa.
Z jednej strony mamy całkiem sprawnie poprowadzoną fabułę, poprzetykaną fachowo zmontowanymi przerywnikami filmowymi w najlepszym stylu.
Żeby za wiele nie zdradzać: raz trafimy do kopii kopii Steelport, ale tym razem osadzonej w latach 50-tych ubiegłego wieku. A właściwie do czegoś na kształt reklam z tamtych czasów.
Innym razem będziemy musieli uciec statkiem z wielkiej bazy Zinyaka, walcząc po drodze z kosmicznymi myśliwcami.
Po chwili będziemy się wspinać na wielką wieżę kosmitów, szukają odpowiedniej drogi.
A pięć minut później ugrzęźniemy w kolejnej wirtualnej pułapce i zagramy… w klasyczną tekstówkę.
A jeszcze będzie etap, w którym będziemy kierować mechem.
A jeszcze… długo można by tak wyliczać, a to kampania fabularna to nawet nie jest połowa gry.
Saints Row IV to klasyczny sandbox i zrobiono go tak, jak należy. To oznacz masę dodatkowych rzeczy do zrobienia.
Jest wspomniane demolowanie miasta czołgiem na czas. Jest – jak w poprzedniczce – wyłudzanie pieniędzy z ubezpieczenia w wypadkach. Jest wypalanie tras (poprzednio jeździliśmy quadem, teraz korzystamy z supermocy). Jest przejmowanie punktów kontrolnych od obcych. Jest wariacja na temat Genki Bowl.
Możemy też bawić się w przejmowanie kontroli nad sklepami. Tym razem jest trudniej. W The Third wystarczyło sklep czy warsztat kupić. Teraz musimy je zhakować co przyjmuje formę sympatycznej minigierki.
Możemy przerabiać wszystkie pojazdy, możemy się przebierać w kilkunastu sklepach wybierając jeszcze dziwaczniejsze przebrania niż poprzednio, możemy zajrzeć do chirurga plastycznego by ponownie skorzystać z niezwykle rozbudowanego edytora postaci.
Możemy zwyczajnie porozbijać się po mieście szukając znajdziek i ciekawostek.
Możemy – a nawet powinniśmy – zarabiać pieniądze i punkty szacunu i wymieniać je na kolejne zdolności dla naszej postaci, albo naszego gangu. Albo na modyfikację naszego uzbrojenia. A skoro już o tym mowa: teraz nie tylko zwieszamy pojemność magazynka, czy odblokowujemy dodatkowe tryby strzału. Możemy też zwiększać poszczególne współczynniki broni i zmieniać sam wygląd broni. A skoro już mowa o broni: ludzie z Violition Inc. przeszli tu samych siebie, tworząc np. dubstep gun:
Jednak największą nowością w Saints Row IV są supermoce.
Poznajemy je wraz z postępami fabuły. Na początek dostajemy superskok i supersprint.
Pierwszy pozwala nam skakać coraz wyżej i łączyć superskoki, dzięki czemu możemy wskakiwać na wspomniane wieże kosmitów, czy szybko dostać się na dach wieżowca. Po co? Po całym Steelport (zazwyczaj na dachach wieżowców właśnie, na kominach fabrycznych i w tego typu trudno dostępnych miejscach) porozrzucane są klastry obcych. Zbieramy je i wymieniamy na ulepszenia w supermocach.
Dzięki temu będziemy mogli wyżej skakać, albo dłużej szusować w powietrzu.
Wprowadza to sporo urozmaicenia do zabawy, ale też sprawia, że niezwykle rzadko będziemy korzystać z samochodów czy innych pojazdów. Szybciej „doskoczymy” w konkretne miejsce, a po drodze uzbieramy kolejne klastry.
Przydaje się to też w walce, ale na szczęście nie sprawia, że jest łatwo. O ile normalna policja nie sprawia większych kłopotów, to już potyczki z kosmitami są trudniejsze. Raz, ze jest ich sporo. Dwa: szybko pojawiają się posiłki latające. Trzy: na polu bitwy zaraz ląduje specjalny uberkosmita (odpowiednik brutala z The Third, tylko trudniejszy w pokonaniu).
Kolejne supermoce mają już większy wpływ na samą walkę (choć z drugiej strony zostaliśmy pozbawieni granatów). Możemy przeciwników zamrażać, albo podpalać. Jest też supertupnięcie czy telekineza.
Z użyciem powyższych demolowanie Steelport idzie nam jeszcze sprawniej niż w poprzedniej części.
WYROK
Jeżeli ktoś nie grał w The Third, może się spodziewać jednej z najlepszych gier, a na pewno najbardziej zwariowanych gier w swoim życiu.
Jeżeli ktoś grał w The Third – i uznaje ten czas za dobrze spędzony czas – dostanie jeszcze więcej tego samego. I choć pod względem oprawy graficznej gra wygląda dokładnie tak samo (i tak samo działa) jak poprzedniczka, i sporo rzeczy się powtarza, to kategorii „najlepsza kontynuacja bardzo dobrej gry” Saints Row IV plasuje się w ścisłej czołówce.
Nasza ocena: 4+/6
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?