Sleeping Dogs: Recenzja zaskakująco dobrej gry

Radomir Wiśniewski
Sleeping DogsSleeping Dogs: Hongkong to bardzo klimatyczne miasto. I bardzo niebezpieczne
Sleeping DogsSleeping Dogs: Hongkong to bardzo klimatyczne miasto. I bardzo niebezpieczne
Tej gry miało nie być. Kiedy jednak okazało się, że będzie, to oczekiwania nie były zbyt wygórowane. A kiedy już gra wyszła, okazało się, że jest lepsza niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Recenzja gry Sleeping Dogs.

Miało nie być, bo koncern Activision zrezygnował z wydania – wówczas True Crime: Hong Kong – twierdząc, że jakość tego, co przygotowali twórcy jest niewystarczająca. Znalazł się jednak inny wydawca – Square enix – i gra została dokończona i wydana jako Sleeping Dogs.

Ale to akurat dla kogoś, kto chce wydać na grę 100 czy 200 złotych jest mało istotne. Jego interesuje tylko jedno: czy te pieniądze nie zostaną zmarnowane?

Sleeping Dogs to – w największym skrócie – azjatycka wariacja na temat GTA.
Diabeł tkwi jednak w szczegółach.

Rzecz dzieje się we współczesnym Hongkongu. Tu wcielamy się w Wei Shena. To policjant, który otrzymuje proste zadanie: zostać członkiem jednej z miejscowych Triad i rozpracować ją od środka. Ten mało oryginalny zabieg fabularny pozwolił twórcom z United Front Games na całkiem ciekawą konstrukcję fabuły.

Żeby wkupić się w łaski Czerwonych Kijów, musimy coś dla nich zrobić. Na początku nie są to wielkie zlecenia: zebrać haracz na pobliskim bazarze, uzmysłowić pomniejszemu sprzedawcy prochów od kogo ma brać towar czy wytłumaczyć sklepikarzowi, komu powinien płacić za ochronę. Takie zadania nie są w grach niczym nowym, ale trafiają się i rzadziej spotykane rozwiązania, jak np. walka o przejęcie linii autobusowej.

Im dalej, tym ciekawiej. W końcu Hongkong nie jest małym miastem i Triad jest więcej. To rodzi konflikty. A to sprawia, że coraz częściej musimy używać pięści. Albo tasaka, bo negocjacje handlowe w tym światku rzadko kończą się lunchem.

Z drugiej strony musimy też pamiętać, że jesteśmy policjantem. Podczas wykonywania zadań dla triady zdobywamy punkty reputacji (a każdy nowy poziom pozwala wykupić nową umiejętność; zazwyczaj pasywną, jak np. większa odporność na broń białą). Tyle, że tracimy punkty jeżeli w trakcie pościgu zniszczymy coś w mieście czy przejedziemy pieszego. Trzeba uważać.

Kariera w triadzie to połowa zabawy. Cały czas pracujemy także dla policji, co oznacza kilkanaście zadań fabularnych i zadania poboczne. Tu też zdobywamy doświadczenie (ale w oddzielnym, „policyjnym" drzewku rozwoju).

Na filmie możecie zobaczyć jedną z takich policyjnych misji:

Fabularne zadania dla obu stron są nieźle skonstruowane, zazwyczaj ciekawe i dobrze napędzają całą zabawę. Przy okazji poznajemy też sporo nietuzinkowych postaci. O ile w policji kontaktujemy się właściwie z trzema osobami, a związane z tym przerywniki filmowe są takie sobie, to już po drugiej stronie barykady jest znacznie ciekawiej.

Są typki, które uważnie patrzą nam na ręce, bo nie do końca nam ufają. Jest nasz pierwszy szef Winston i jego mama, pani Chou. To zresztą jedna z ciekawszych postaci, która w dalszej części zabawy objawi pełnię swojego „kulinarnego" talentu. Jest Pyzaty Tsao, Dziobaty, Wesoły Lee i Wujek Po.

Cała ta menażeria ma świetnie dobrane głosy, dosadne teksty (i przy okazji: Sleeping Dogs ma jedną z lepszych polonizacji w ostatnich czasach. A ma to tym większe znaczenie, że język, który słyszymy w grze to mieszanina angielskiego i kantońskiego, więc bez napisów się nie obędzie).

Żeby nie zdradzać za dużo: fabuła w Sleeping Dogs trzyma poziom. Momentami nawet bardzo wysoki, w czym spora też zasługa aktorów podkładających głosy. Jest tu Lucy Liu, Emma Stone, Tom Wilkinson... Ale i tak najlepszy jest Wei Shen. W przeciwieństwie np. do nieco mdłego głównego bohatera Mafii II, Shena da się lubić.

Oba wątki fabularne dostarczą nam ok. 20 godzin zabawy. Ale praca policyjna i gangsterska ma też swoją drugą, fakultatywną część. W przypadku pracy dla policji do naloty. Na mapie pojawia się znacznik, jedziemy na miejsce, rozprawiamy się z bandziorami, hakujemy kamerę (sympatyczna minigierka), wracamy do domu, odpalamy kamerę (to akurat jest nieco idiotyczne), namierzamy odpowiedniego gościa i wzywamy policję.

Lepiej jest w wypadku pomocy dla triady. A to trzeba pozbyć się pijaczka ze sklepu, a to zniszczyć wyścigowe auto, a to pani stojąca przy popsutym aucie okaże się tylko przykrywką dla złodzieja, z którym ganiamy się po dachach.

Dodatkowe wydłużacze gry to klub z karaoke (mówisz Azja, myślisz karaoke), odnajdywanie kapliczek zdrowia (odpowiednia ilość trwale zwiększa nam zdrowie), randki, walki w ciemnych uliczkach z podrzędnymi kryminalistami (nagrodą jest zazwyczaj skrytka z pieniędzmi), odwiedzanie salonów masażu (wizyta czasowo zwiększa szybkość ładowania paska percepcji, co przydaje się w bijatykach), zakupy (część ciuchów ma znaczenie tylko stylistyczne, ale niektóre dodają premie).

Można też szukać opancerzonych furgonetek, porywać je i po udanej ucieczce przed policją odstawić do zaprzyjaźnionej dziupli.

Są też randki i wyścigi uliczne w kilku kategoriach (nie wystarczy zwinąć odpowiedniego auta/motocykla z ulicy, trzeba takie kupić).

Nie można też zapomnieć o miejscowym odpowiedniku podziemnego kręgu, czyli kilku miejsc, w których walczymy z coraz liczniejszymi i trudniejszymi przeciwnikami. A są jeszcze walki kogutów, gdzie obstawiamy swojego faworyta i zazwyczaj oglądamy jak tracimy wcale nie małe pieniądze.

I wreszcie możemy szukać specjalnych statuetek, skradzionych ze szkoły kung fu. Z każdą wracamy do mistrza, słuchamy jego życiowych przemyśleń, a potem uczymy się nowego ciosu/kombinacji.

Tyle o strukturze gry. Pozostaje jeszcze odpowiedź na najważniejsze pytania:
Jak się gra?
Jak się walczy?
Jak się jeździ?

Gra się świetnie. Nie ma nudy, nie ma nietrafionych rozwiązań. Owszem, można znaleźć mnóstwo gier w których ten czy inny element zrobiono lepiej. Ale w Sleeping Dogs każda składowa gry jest co najmniej dobra, z zazwyczaj bardzo dobra.

Jak na przykład walka wręcz. To dominująca w tym świecie forma konwersacji (pierwszą spluwę dostaniemy tu po jakiś 3-5 godzinach grania). Walka bardzo często jest tu porównywana do tego, co zaserwowali twórcy Batman: Arkham City. I coś w tym jest.

Wszystko opiera się na kontrowaniu oponenta, a potem wykorzystania czegoś z coraz dłuższej listy dostępnych uderzeń i ciosów. Są kopniaki z półobrotu, chwyt, ciosy silne i lekkie, powalenia... W walce możemy użyć noża, torebki, parasola, gaśnicy albo i ryby. Albo elementów otoczenia, które gra nam w odpowiedniej chwili podświetli.

Jest widowiskowo i dość brutalnie. A na dodatek mamy przeciwników w kilku odmianach. Mówiąc krótko: pewnie dałoby się to zrobić lepiej, ale byłoby to niezmiernie trudne.

Dobrze sprawdza się tutejszy parkour. Korzystamy z niego w trakcie kilku fabularnych scen pogoni czy przy próbach dostania się w nietypowe miejsca. Zasada jest prosta: nacisnąć spację w odpowiednim momencie.

Trochę gorzej wypada strzelanie: możemy korzystać z osłon, mamy opcję chwilowego spowolnienia czasu. Kilka strzelanin udało się całkiem nieźle, jak np. w szpitalu, kiedy zgraja bandytów lata z bronią maszynową z podczepionymi latarkami oślepiając wszystkich dookoła.

Niemniej broń palna to tylko dodatek. Nawet nie możemy jej mieć na stale. Fajnie za to wypada strzelanie w trakcie jazdy. Też mało realistyczne, ale satysfakcjonujące. Wystarczy strzelać w opony, by wraże pojazdy w zwolnionym tempie wylatywały w powietrze. Na szczęście przeciwnik nie wie, ze to samo mógłby zrobić z naszymi oponami.

Jak się jeździ? Wybitnie zręcznościowo, ale sympatycznie. Może tylko pościgi z policją są dość proste, a wyścigi nieco chaotyczne. Ale mamy spory wybór aut; od małych busów i rodzinnych vanów po wybitnie sportowe auta o groźnych nazwach (Panzer).

A są jeszcze skutery i kilka motocykli. A jeśli dodać do tego rewelacyjne radio (Jest Ninja Tune, Roadrunner Records, stacja puszczająca The Who i Queen, jest Indie Rock, funk, chiński pop... dla każdego coś dobrego), to samo jeżdżenie po Hongkongu daje sporo frajdy (tylko trzeba się przyzwyczaić do lewostronnego ruchu).

Tym bardziej, że Hongkong to bardzo ładne miasto. Zwłaszcza na PC, gdzie możemy pobrać tekstury w wysokiej rozdzielczości i korzystać z dobrodziejstw DirectX. W świetle dnia miasto prezentuje się przeciętnie. Ale wieczorem jest już zupełnie inaczej. Dziesiątki krzykliwych neonów, rozświetlone sklepy, podejrzane uliczki pełne śmieci i dymiących studzienek.

Są gwarne bazary pełne klientów i pokrzykujących sprzedawców. Dobrze też prezentują się portowe nadbrzeża czy buddyjskie świątynie. A jeszcze lepiej to wszystko prezentuje się w nocy podczas deszczu.

WYROK
Kiedy gra ponownie znalazła się w produkcji szybko dorobiła się deprecjonującego miana: klon GTA. A tymczasem to bardzo dobra produkcja. Dobra fabuła przeplatana ciekawymi zadaniami. Dobrze skomponowany rozwój postaci i równie udane główne elementy rozgrywki.

Nasza ocena: 5/6 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gra.pl Gra.pl